Słowem, które robiło zawrotną karierę w ostatnich dziesięcioleciach, była „globalizacja”. Od jakiegoś czasu, przynajmniej od wystąpienia pandemii, zaczyna ono tracić na znaczeniu.
Pojawił się trend skracania łańcuchów dostaw, powrotu produkcji bliżej rynków docelowych, tzw. nearshoring. Wojna na Ukrainie dolała sporo oliwy do ognia trawiącego globalizację. Sporo wskazuje na to, że obieramy kierunek na system blokowy, który poprawność polityczna sugerowałaby nazwać światem wielobiegunowym. Jeśli dodamy do tego ostrzeżenia płynące od bankowców o materializującej się wizji stagflacji i kryzysu, to wiele wskazuje, że przyszło i przyjdzie nam jeszcze żyć w ciekawych czasach. Analitycy geopolityczni zapowiadali wprawdzie przesilenie od kilku czy nawet kilkunastu lat, ale inaczej się na to patrzy, gdy się siedzi w pierwszym rzędzie.
Dlaczego teraz o tym wszystkim? Ostatnimi czasy słowem robiącym zawrotną karierę jest „friendshoring”, które oznaczać ma współpracę tylko pomiędzy zaprzyjaźnionymi politycznie i militarnie obszarami. Na pierwszy rzut oka taka bratnia pomoc może się wydawać racjonalnym wyjściem w niestabilnych czasach, ale… Po pierwsze przerabialiśmy już taki scenariusz przed 1989 r., po drugie są wyliczenia wskazujące, że jeśli gospodarka światowa rozdzieli się na blok zachodni i wschodni, straci prawie 5 proc. produkcji, po trzecie wpłynie to na dalszy wzrost cen, po czwarte zaś na systemie blokowym źle wyjdą kraje rozwijające się, co może wpłynąć na destabilizację dużych obszarów świata. I nie są to moje wnioski – przed takim scenariuszem przestrzega WTO.
Makrotrendom będziemy się bacznie przyglądać, a tymczasem zapraszamy do cotygodniowej porcji nieruchomościowych newsów z kraju i ze świata.