Politykom nie zawsze po drodze ze zrównoważonym rozwojem. Jego istotą jest w końcu zmiana myślenia i działania krótkoterminowego, kadencyjnego, skupionego na własnym i doraźnym zysku na długotrwałe, wspólnotowe i międzypokoleniowe, gdzie korzyści i ryzyka mierzy się w odniesieniu do realnego wpływu na otoczenie i poprzez ten wpływ.
Ponadto wyniki i potencjalne pochwały przychodzą często dopiero po latach lub nawet dekadach. Wielu korzysta przy tym z luki informacyjnej, która powstaje, gdy o działaniach na rzecz transformacji klimatyczno-energetycznej decyduje się zarówno w krajowych, jak i międzynarodowych gremiach. Łatwo wtedy o pokusę mówienia czego innego wyborcom w kraju, a czego innego zagranicznym partnerom.
Problem w tym, że walka ze zmianą klimatu i jej skutkami oraz przygotowanie firm i gospodarek do nowych realiów to nie kolejny spór polityczny ani tym bardziej ideologiczny. Nauka jest jasna – co roku coraz bardziej żyjemy na kredyt przyszłości. Sprowadzamy na siebie nowe rodzaje ryzyk, których nikt nie będzie mógł ani ubezpieczać, ani finansować. Przesuwamy się poza własną strefę bezpieczeństwa, wytrzymałości i opłacalności, nawet tego nie zauważając. Albo – co gorsza – udając, że nie zauważamy. Nie pomoże tu, a dodatkowo pogorszy sprawę, gra do wielu bramek czy na zwłokę. Brak transparentności, spójności, rzetelnej informacji, współpracy ponad podziałami oraz akceleracji działań – inaczej niż przy być może tradycyjnych roszadach polityków – tu będą przeciwproduktywne.
Już w latach 90. Margaret Thatcher twierdziła, że walka z degradacją środowiska będzie wymagać od rządzących zupełnie nowych umiejętności kierowania państwem.
Integracja czynników ESG w główną działalność gospodarczą, produkty, usługi i inwestycje to proces przejściowy. Gdy się on skończy – będzie po prostu biznesem, bez słownych dodatków – który miar zrównoważonego rozwoju używa tak płynnie jak tych dotyczących ryzyk, kosztów czy jakości działalności. Sprowadzanie ESG do ideologii, zamiast ekonomii, sprzeczne sygnały od różnych decydentów i grup interesariuszy, brak strategicznego przywództwa hamują rozwój firm i gospodarek w kierunku zrównoważonym. I odwracają uwagę od szkodliwych lub niewystarczających działań tych, którzy nie chcą się transformować. W efekcie ESG zyskuje uwagę publiczną, ale często niedoinformowaną, upolitycznioną lub wprost negatywną.
To przypadek zwłaszcza USA, gdzie kilkanaście stanów republikańskich podjęło środki prawne, by władze stanowe mogły inwestować lub realizować zamówienia publiczne bez uwzględniania kryteriów i ryzyk ESG, a tym samym – umożliwić dalsze zyski m.in. firmom sektora wydobywczego. Towarzysząca tym ruchom kampania nabrała charakteru wręcz anty-ESG. Jej twarzą został gubernator Ron DeSantis, mocny kandydat do nominacji republikańskiej w wyborach prezydenckich w listopadzie 2024 r. Na wyniki nie trzeba było długo czekać. Firmy skupione do tej pory na poprawie wpływów środowiskowych, społecznych i korporacyjnych zatrzymały się w pół kroku, a niektóre zrobiły krok w tył – i w mówieniu, i w robieniu. W niektórych stanach zakazano bowiem np. współpracy podmiotów stanowych z firmami aktywnie zarządzającymi ESG, wydawania zielonych obligacji czy uwzględniania kryteriów ESG przy ustalaniu stawek ubezpieczycieli, którzy podnoszą je, kalkulując ryzyko klimatyczne – w tym częstszych i dotkliwszych szkód. Ceny i tak poszły w górę, bo rachunek zysków i strat rządzi się swoimi prawami.
Stany rządzone przez demokratów nie pozostały bierne – wprowadziły m.in. dodatkowe wymagania sprawozdawcze ESG dotyczące ryzyk inwestycyjnych. Firmy zaczęły więc balansować między rozbieżnymi oczekiwaniami, starając się złapać wszystkie sroki za ogon, przy okazji tracąc też na wiarygodności po obu stronach. Czy amerykańskie regulacje ESG doszusują do europejskich? Niewykluczone, że przez dłuższy czas nie – system federalny nie ułatwia zharmonizowanego wprowadzania ESG do procesu inwestycyjnego, tak jak SFDR czy MiFID II Europejczykom. To dla wielu firm wiąże się z koniecznością funkcjonowania w równoległych światach w zakresie ESG.
Czy z podobną, pod wieloma względami kosztowną wielotorowością i wielowektorowością będą musiały się liczyć polskie podmioty? Wiele już to robi, szczególnie większych. Dostosowują się do zmieniających się reguł – aby móc dalej się rozwijać na zagranicznych rynkach, nie tracić na konkurencyjności i spełniać wymogi regulatorów, partnerów oraz innych interesariuszy. Z drugiej strony – pilnują się, by nie wyjść przed szereg. Cierpią na tym zwłaszcza mniejsze, lokalne firmy, którym brak jasnych wzorców, standardów i odniesień. To one najwięcej stracą na spóźnionej, opartej na dwumowie lub nieefektywnej transformacji gospodarki. Bez jednoczesnej zmiany zachowań społeczeństwa, firm i rządzących w grę wchodzę głównie ruchy pozorowane.
Agata Kłapeć, ekspertka ds. ESG