Podatek od nieruchomości nie budzi na co dzień takiego zainteresowania jak podatki dochodowe albo VAT – ani ze strony przedsiębiorców, ani organów krajowej administracji skarbowej. Pierwszych, ponieważ nie stwarza wielkich możliwości planowania podatkowego, a opodatkowanie dotyczy generalnie niezmiennej sytuacji (własność nieruchomości, powierzchnia budynku, wartość budowli). Drugich, ponieważ nie jest dochodem budżetu państwa, lecz gmin, które jednak, z uwagi na ograniczone zasoby, nie poszukują zazwyczaj niestandardowych, niekorzystnych dla podatników interpretacji przepisów.
Drugim paradoksem związanym z tym podatkiem jest to, że mimo że łączne dochody, jakie przynosi (ok. 31 mld zł w 2023 r.), są istotnie niższe niż dla podatków należnych budżetowi państwa – VAT (244 mld), akcyzowy (85 mld), PIT (91 mld), CIT (68 mld) – to jednak liczba sporów dotyczących tego podatku jest nieprzeciętnie wysoka. Dość powiedzieć, że z uwagi na liczbę sporów dotyczących opodatkowania nieruchomości w Izbie Finansowej Naczelnego Sądu Administracyjnego utworzono, obok dwóch dotychczasowych wydziałów, trzeci – zajmujący się w dużej mierze właśnie takimi sprawami.
Kolejnym paradoksem jest to, że mimo dużej liczby sporów podatkowych ustaleniu zaległości podatkowej znacznie rzadziej towarzyszy wszczęcie postępowania karnoskarbowego niż w przypadku np. podatku VAT czy podatków dochodowych. Gminy, które nie mają udziału w dochodach z grzywien nakładanych w postępowaniach karnych, nie są – jak organy KAS – zainteresowane ściganiem karnym podatników.
Sytuacja trwała od ponad 20 lat – do końca 2024 r. Źródłem licznych sporów jest niedoskonałość samej ustawy. Przede wszystkim nie określono w niej odpowiednio precyzyjnie, co jest, a co nie jest budowlą podlegającą opodatkowaniu. Liczne kontrowersje dotyczyły m.in. siłowni wiatrowych, sieci telekomunikacyjnych i stacji bazowych telefonii komórkowych, wyrobisk górniczych, elementów sieci elektroenergetycznych (np. stacji transformatorowych), urządzeń stacji benzynowych i myjni, różnego rodzaju zbiorników i silosów. Problem polegał na tym, że przepisy podatkowe odwoływały się do otwartej definicji budowli z przepisów budowlanych, mimo że opodatkowanie nie może się odnosić do bliżej niezdefiniowanych obiektów. Podatnik, zapoznając się z przepisem, musi wiedzieć z góry i w sposób niebudzący wątpliwości, czy nieruchomość lub to, co się na niej znajduje, podlega czy nie opodatkowaniu. Nie może być tak, że do ustalenia, czy podatek jest, czy nie, należy zatrudnić biegłego (co i tak nie dawało gwarancji). Ma to szczególne znaczenie w przypadku przedsiębiorców, których działalność opiera się na rachunku ekonomicznym – planowaniu (często wieloletnim) przychodów i kosztów działalności.
Adresatem postulatów zmian był od wielu lat minister finansów, który jednak wykazywał désintéressement nawet po wyrokach Trybunału Konstytucyjnego z 13 września 2011 r.[1] i 13 grudnia 2017 r.[2], w których wyraźnie zasygnalizowano niezgodność z konstytucją ustawowej definicji budowli. Niekonstytucyjności nie stwierdzono jedynie, aby uniknąć chaosu w finansach samorządowych narażonych na procesy nadpłatowe. Na Świętokrzyskiej uznawano zatem, że problemu nie ma – niech wątpliwości rozstrzyga praktyka, czyli orzecznictwo Naczelnego Sądu Administracyjnego.
Sytuacja uległa zmianie 4 lipca 2023 r., kiedy Trybunał Konstytucyjny stracił ostatecznie cierpliwość i stwierdził to, co dla wszystkich było od dawna wiadome – ustawowa definicja budowli jest niezgodna z konstytucyjnym standardem określoności podatku. Przepis traci moc, jednak dopiero po upływie 18 miesięcy od dnia publikacji wyroku w Dzienniku Ustaw, tak aby ustawodawca miał czas na wprowadzenie nowego, prawidłowego rozwiązania. Notabene w wydaniu wyroku uczestniczył sędzia, którego status był (i jest) kwestionowany z uwagi na powołanie na obsadzone już miejsce. Niemniej, inaczej niż zazwyczaj, kwestia ta akurat w tym wypadku nie była podnoszona przez nikogo – wszyscy uznali, że przepisy, jak gogolowski szynel – dożyły swoich dni.
Zgodnie z prawem Parkinsona urzędnik, który dostaje zbyt wiele czasu na wykonanie zadania, wykonuje je w możliwie najpóźniejszym czasie. Nie inaczej było w tym wypadku – Ministerstwo Finansów przedstawiło do konsultacji projekt (który miał wejść w życie 1 stycznia br.) – w czerwcu ub.r., blisko rok po wyroku trybunału. Niemniej tym razem udało się przeprowadzić sprawnie konsultacje z całkiem przyzwoitym efektem. Być może dlatego, że z góry wyznaczonym celem było zachowanie swoistego status quo, tzn. zdefiniowanie budowli w sposób wynikający z dotychczasowego orzecznictwa sądów administracyjnych, czyli tak, aby zapewnić takie same dochody gminom, a tym samym nie zwiększać obciążeń po stronie podatników. W efekcie prace udało się zakończyć w ostatniej chwili (ustawa uchwalona 19 listopada, została podpisana przez prezydenta po 10 dniach) i od 1 stycznia br. mamy nie tylko nową, obszerną regulację dotyczącą budowli, ale także pewne inne potrzebne zmiany (np. opodatkowanie powierzchni garaży w budynkach mieszkalnych tak jak powierzchni mieszkalnych).
Trudno jednak mówić o sukcesie. Dokonano potrzebnej od bardzo wielu lat zmiany, dodatkowo bez co najmniej kilkumiesięcznego vacatio legis, za pięć dwunasta – mimo że czas pozostawiony ustawodawcy był dostatecznie długi. Zatem podatnicy, przede wszystkim przedsiębiorcy, po raz kolejny zmuszeni są do rozpoznania walką. Mimo bowiem ogólnego kierunku i deklaracji o braku zmian, w sensie ekonomicznym, każdy, kto posiada na swoich nieruchomościach różnego rodzaju obiekty techniczne – nawet takie, które nie są trwale związane z gruntem, ale mają duże rozmiary i znajdują się tam na stałe – powinien dokonać przeglądu i inwentaryzacji takiego majątku pod kątem nowych definicji ustawowych i ich opodatkowania.
Gerard Dźwigała, radca prawny, Dźwigała & Ratajczak Kancelaria Prawna i Podatkowa